Od połowy marca nastał bardzo trudny czas. Wirus, który przybył z
dalekiego kraju, zmienił nasze życie i spowodował duże zmiany w
naszym funkcjonowaniu.
Na początku zamknięto szkoły i ograniczono obecność wiernych na
Eucharystii do 50 osób. Już wtedy po raz pierwszy odezwała się moja
buntownicza natura. Jak można zabraniać ludziom spotkania z Bogiem?
Tłumaczono mi, że to dla naszego dobra, żeby epidemia się nie
rozszerzała… Ale spotkałam też ludzi, którzy bardzo krytykowali
obostrzenia. Nastał czas, w którym większość Wspólnot zawiesiła
swoje spotkania, a liczba osób w kościołach radykalnie się
zmniejszyła. Było mi ciężko, bo niepewność jutra doprowadzała do
frustracji. Zmniejszała poczucie bezpieczeństwa. Nie zrezygnowałam
jednak ze spotkania z Jezusem w codziennej Eucharystii. Tylko w Nim
czułam siłę. Jest dla mnie Kotwicą na rozszalałym morzu. Według
swojego rytmu, podążałam do kościoła modląc się, aby liczba osób nie
przekroczyła pięćdziesięciu. Swoją postawą narażałam się na
niezrozumienie, a czasem wyśmiewanie. Nie tylko przez znajomych, ale
nawet bliskich, braci
i sióstr ze Wspólnot. Ja jednak nie potrafiłam inaczej. Potrzeba
była większa.
Gdy oswoiłam się z tą sytuacją i poczułam stabilność gruntu pod
stopami, nasz rząd wprowadził kolejne restrykcje. Ograniczenie
poruszania się, a na Mszy świętej tylko… 5 osób. Mój bunt w tym
okresie narastał z każdym dniem izolacji. Apogeum osiągnął gdzieś w
okolicach Niedzieli Palmowej. Pomimo uczestnictwa w Eucharystii
przez media oraz przyjmowania Komunii świętej duchowej, nie mogłam
przełamać buntu i bólu. Znów zachwiano moje poczucie bezpieczeństwa
i zwiększyła się niepewność. Wiem, że w tym trudnym czasie 24 dni,
Jezus był przy mnie i podtrzymywał mnie, abym nie upadła. Wyciągał
mnie z trudnych momentów, gdy czułam się bardzo osamotniona i
wydawało mi się,
że nie dam już rady kolejny dzień bez pokarmu dla duszy.
Zapytasz się jak?
Działał przez ludzi. Tak układał moje kontakty, że zawsze
wiedziałam, kiedy ktoś z moich sióstr czy braci duchowych potrzebuje
wsparcia. Gdy ja byłam na skraju, otrzymywałam smsa lub inną
wiadomość od kogoś mi bliskiego. Ten ktoś wiedział, że dziś ja
potrzebuję wsparcia i podtrzymania. To było niesamowite. Jak kilka
słów pisanych, czy mówionych, potrafiło podnieść człowieka z upadku
i zwątpienia. Także czytanie Pisma Świętego i duchowa jedność
wspomagały
w tym trudnym czasie.
Od 20 kwietnia rozpoczął się lepszy czas. Dzwon bijący codziennie o
godz. 6.00 rano, tamtego dnia bił szczególnie radośnie. Już mogę
wybrać się na Mszę świętą, bo limity zostały zwiększone. Czuję, jak
słońce zaczęło wychodzić zza chmur. Nastaje jasność. Moja radość
jest ogromna, gdy mogę przyjąć realnie Komunię świętą. Czuję jakby
burza ustępowała, a morze robiło się spokojniejsze. Zagrożenie
wirusem jeszcze nie minęło i nadal należy uważać. Jednak Kotwica w
postaci Ciała Jezusa Zmartwychwstałego daje poczucie bezpieczeństwa
i pozwala znaleźć grunt pod stopami. Łatwiej jest uważać i unikać
zagrożenia na ulicy, w sklepie, w pracy, gdy Jezus mieszka w moim
sercu…
mz